EURO 2012
Nie chciałem pisać na temat Euro 2012, gdyż jest to strona o spółdzielniach, ale tak ważne wydarzenie - jak podają różne media - zdarza się raz na dziesiątki lat.Dziesiątki lat czekamy również na sukces polskiej piłkarskiej reprezentacji. Nasze dzieci, kiedyś głodne sukcesu, w międzyczasie zestarzały się i nie mogą doczekać się przeżyć, których doświadczyło nasze pokolenie. A miało być tak pięknie. Naszym współczesnym herosom wybudowano na koszt całego społeczeństwa piękne, ogromne futurystyczne świątynie sportu. Coś na wzór starożytnych piramid, na których to obiektach mieli pokazać swój kunszt piłkarski. Miała być ambitna walka i gra do samego końca. Drogę do zwycięstwa miał ułatwić fakt, że nie musieli się męczyć w "jakichś tam" eliminacjach. Szlifowali swoją formę w super ośrodkach spa. Wygrywali nawet ważne mecze towarzyskie, np. z Andorą. Na zgrupowaniach powiązani gumami (jak pokazywała telewizja) próbowali znaleźć wspólny język, co przychodziło im z trudem. Potem przeprowadzili się do wielogwiazdkowych pałaców, podwożono ich super autokarami na stadiony. I tak jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Zajęliśmy w swojej grupie zaszczytne 4 miejsce.
Na boisku nie pokazaliśmy niczego szczególnego, poza ambitną walką do przerwy, bez jakiejkolwiek koncepcji.
A później było jak zawsze, jak pisze prasa, piłkarze do dyskoteki lub innych nocnych klubów. Pozostałe media szukają winnego porażki aby podtrzymać spadającą oglądalność. A my, jako naród, po raz kolejny mamy moralnego kaca, bowiem każdy z nas oddał piłkarzom swoją malutką cząstkę. Wszyscy bardzo potrzebowali sukcesu, stało się inaczej. Patrzyłem ze smutkiem na twarze kibicujących dzieci, one chyba najbardziej przeżyły gorycz porażki.
A przyczyny porażki są znane wszystkim, oprócz tych którzy o sporcie decydują. Ogromne pieniądze dla nielicznych i brak jakiejkolwiek polityki dotyczącej rozwoju sportu dla pozostałych, niejasne źródła finansowania sportu wyczynowego, brak środków finansowych na sport na szczeblu lokalnym nie dają nadziei na lepsze czasy. Na tle tego wszystkiego żenujące stają się niektóre wypowiedzi naszych „herosów”, dla których bilet na trybunie był ważniejszy od gry dla milionów. Nasi „bohaterowie „ zapomnieli, że ich wierni kibice nie są tak jak oni bogaczami i ciężko pracują za wynagrodzenie zapewniające im minimum egzystencji, a kupno biletu stanowiło dla wielu z nich spore wyzwanie.
(Rocznik 1955)
FOTO:Jerzy Andrzejewski