Pogubieni
Obserwując nasze codzienne życie polityczne mogłoby się wydawać, że panuje totalny chaos, wszystko toczy się od jednej do drugiej afery, a „wybrańcy narodu” nie wiedza co czynią. Jest to tylko złudzenie. Cały czas toczy się walka o władzę. Aby to uzyskać trzeba przejąć kontrolę nad naszymi duszami, dotrzeć do naszej świadomości, a najlepiej podświadomości. Musimy uwierzyć w to, że nasi „wybrańcy” są najlepsi, najmądrzejsi i bez nich wszystko się zawali.
Najprostszym mechanizmem prowadzącym do celu jest strach. Ten sam strach, który wykorzystywali kapłani w starożytnym Egipcie do zapanowania nad swoim ludem. Aby wytworzyć poczucie strachu musi się znaleźć wróg. Nie może to być zwykłe zaćmienie słońca, bo na to obecnie mało kto da się nabrać. Zagrożenie wywołujące strach musi być poważniejsze. Może to być choroba szalonych świń, krów i nie wiadomo czego jeszcze , gdy to już nie wystarcza pojawia się, trwający nieustannie z małymi przerwami na nadzieję , kryzys gospodarczy. Ale społeczeństwo ma tę wadę, że do wszystkiego się przyzwyczaja. Trzeba więc budować kolejne zagrożenia, kolejny strach np. przed utratą pracy lub strach przed znienawidzonym wrogiem zagrażającym naszej ciężko wywalczonej wolności. W tej ciągłej walce o władzę nasi „wybrańcy narodu” zapominają o jednym, że to między innymi oni winni są temu wszystkiemu. Poprzez swój brak wiedzy, nagminne zaniechania, przekładanie decyzji czy też brak empatii dla innych wpadają w pułapkę zagrożenia dla swojego bytu. Ratunkiem staje się odwrócenie sytuacji i tworzenie zagrożeń dla pozostałych.
Pojawia się
wódz i wodzowie mający receptę na wszystko. Obiecują nam Japonię, chińskie
ogrody i inne kręcone lody. Wysyp obietnic nasila się w postępie arytmetycznym
w obliczu wszelkich wyborów. „Wybrańcy narodu” tworzą je na poczekaniu, a przy braku pomysłu zdają się na swojego
wodza, który ich porwie do boju. I tak od wyborów do wyborów toczy się nasze
życie polityczne. To, co dla bytu
społeczeństwa jest najważniejsze , czyli gospodarka, mało kogo obchodzi. Tylko
od czasu do czasu pojawia się jakiś gospodarczy szaleniec próbujący wyrwać
społeczeństwo z marazmu i popchnąć je do przodu. Może to być przedwojenny
Eugeniusz Kwiatkowski ze swoim 4 letnim
planem inwestycyjnym, czy też powojenny wczesny
Balcerowicz równoważący gospodarkę ciągłego niedoboru. Akcyjny charakter tych
działań sprawia, że znacząca część społeczeństwa nie odczuwa poprawy swojego
bytu. Brak wizji „wybrańców narodu” i ich wodzów powoduje, że zaczynamy kręcić
się w kółko, tak jak dzieci w przedszkolu. Rozpaczliwie szukamy wyjścia z tego
chocholego tańca. Tańca gestów i figur przerywanego strachem. My naród, jak
głosi amerykańska konstytucja i jak mawiał nasz wódz, swoim zachowaniem i swoimi wyborami , często pod wpływem chwili, a nie umysłu
decydujemy o tym, że ci z pozoru
pogubieni nadal mogą spokojnie walczyć o nas w swoich Brukselach,
Paryżach i Warszawach. (r)